wtorek, 2 listopada 2010

Grzywy

Grzywy

Łąka zielona
pokryta rosą.
Jasne słońce wstaje
czesze grzywy
kare
rude
siwe
gniade
srokate.
Szelest
gdy kopyto drgnie i trawa zaszumi.
Czasem ciche prychnięcie…
Poranny spokój…
Świat dopiero się budzi…
Cisza.

Wtem
Jakiś hałas
dochodzi od strony stajni.
Wyciągnięte szyje,
czujne uszy nasłuchują…
Strach
miesza się
z ciekawością.

Przyspieszone oddechy,
nagle wielki huk…
Ułamek sekundy
spłoszone stado
ucieka…
Cwał.
Piękne sylwetki
nogi same pracują
rżenie
kopyta odbijają się od ziemi
zawrotne tempo
rozbryzgują rosę
rozwiane grzywy
kare
rude
siwe
gniade
i srokate…
(by Natta)

wtorek, 26 października 2010

SPRAWOZDANIE Z OLIMPIADY SPECJALNEJ 2010

W poniedziałek, 20 września klasy: II b, II c oraz III b wybrały się na „Europejskie Letnie Igrzyska Olimpiad Specjalnych 2010”. Zebraliśmy się na pętli autobusowej na Gocławiu o godzinie 7:40. Wszyscy z entuzjazmem (bo nie było lekcji :-)) wsiedliśmy do autobusu linii 151 i pojechaliśmy na Torwar. Ze zniecierpliwieniem weszliśmy na halę główną i zajęliśmy miejsca w swoich sektorach.
Po półtoragodzinnym oczekiwaniu rozpoczęły się zawody w jeździe szybkiej na wrotkach. Wszyscy kibicowali. Było głośno a zarazem kolorowo, gdyż zabraliśmy ze sobą emblematy i rekwizyty dopingujące zawodników.
Imprezę uświetniły swoją obecnością znane osoby m. in. Radosław Sikorski. Ponieważ była to impreza międzynarodowa, oprócz Polaków uczestniczyli w niej zawodnicy z: Kazachstanu, Węgier, Niemiec i Rosji. Ok. godziny 13:00 nastąpiło rozdanie zwycięzcom medali i zakończenie.
Duże wrażenie zrobiła na mnie atmosfera panująca wśród zawodników. Uczestnicy swoją postawą, udowodnili nam, że oprócz rywalizacji ważna jest też dobra zabawa i pokonywanie własnych słabości. Każdy z nich może być dla nas wzorem do naśladowania.

LJ

piątek, 10 września 2010

ZNOWU W SZKOLE

Wszystko co dobre, szybko się kończy. Nawet się nie obejrzałam, a tu początek roku szkolnego.
Miło jest wrócić, spotkać znajomych z klasy, wymienić się wakacyjnymi wrażeniami. Tęskniłam już za spacerami nad jeziorkiem i pogaduszkami z dziewczynami. Ale każdy medal na dwie strony.
Drugą stroną jest powrót do nauki, obowiązków i szkolnych prac domowych.
Trudno jest wciągnąć się w wir pracy, gdy w głowie są wciąż żywe wspomnienia z wakacji – góry, lasy, jeziora, morze. A tu z dnia na dzień coraz więcej kartkówek, sprawdzianów i klasówek – o rety!
Dobre w tym wszystkim jest to, że znam swoich nauczycieli (bo to już druga klasa), wiem czego mogę się spodziewać i czego będą wymagać. Pocieszające jest również to, że można znaleźć ciekawe zajęcia pozaszkolne – kółko plastyczne, teatralne, gazetka... a co ja będę pisała, mnóstwo różnych innych zajęć dla każdego.
Czekają nas nie tylko nowe wyzwania, ale i wycieczki, imprezy, dyskoteki...
To wszystko sprawia, że chętnie chodzę do szkoły i ze zniecierpliwieniem oczekuję następnego dnia.


LJ

wtorek, 25 maja 2010

Międzyszkolny Konkurs Gazetek Szkolnych 2010


Rano, mniej więcej kilka minut po ósmej, redakcja naszej Gazety Szkolnej udała się w stronę przystanku autobusowego. Po kilku minutach czekania, przyjechał właściwy autobus, który zawiózł nas na Grochów. Autobus był mały, a ludzi bardzo dużo, toteż w środku panował straszny ścisk. Po kilkunastu minutach niekomfortowej podróży dotarliśmy na miejsce.
Szkoła, w której miał odbyć się Międzyszkolny Konkurs Gazetek Szkolnych mieściła się niedaleko przystanku autobusowego, więc nie musieliśmy iść długo. Kiedy weszliśmy do budynku, spotkała nas przykra niespodzianka- nie umieszczono nas na liście uczestników. Nie takiego początku warsztatów się spodziewaliśmy, jednak całą sytuację uratował pan Dudkowski, wpisując nas na listę.
Udaliśmy się do szatni(tutaj warto zauważyć, że szatnia przypominała nieco szatnię w teatrze, ponieważ w zamian za ubranie dostawało się numerek, z którym później przychodziło się po odbiór odzienia). Gdy zdjęliśmy kurtki, poszliśmy na drugie piętro, gdzie czekały na nas rzędy krzeseł. Usiedliśmy w jednym z początkowych rzędów i czekaliśmy na kogokolwiek, kto swoim wystąpieniem rozpocząłby warsztaty. Na środek wyszły dwie dziewczyny w galowych strojach, które wygłosiły mowę powitalną. Gdy pojawił się dyrektor szkoły, powitaliśmy go oklaskami. Podziękował nam za przybycie oraz oznajmił, że nie pojawiły się dwie szkoły nie dotarły na wydarzenie. Zaprosił nas również na zajęcie fotograficzne oraz dziennikarskie.
Jako gimnazjaliści, wraz z innymi uczniami, udaliśmy się na warsztaty fotograficzne, które prowadził pan Jacek Suwała. Opowiedział nam pokrótce historię aparatu fotograficznego, a potem rozdał kilka albumów ze zdjęciami, które przeglądaliśmy z podziwem. Było tam naprawdę wiele świetnych zdjęć, nie tylko profesjonalistów, ale również uczennic pana Jacka Suwały. Po zakończeniu zajęć fotograficznych, udaliśmy się do sali obok.
Mężczyzna prowadzący, dziennikarz „Mieszkańca”, zaproponował, abyśmy napisali artykuł opowiadający o naszej szkole. Mieliśmy tam zawrzeć jej „plusy i minusy”. Nasz tekst udał się, był bardzo dowcipny.
Po zakończeniu warsztatów, udaliśmy się na poczęstunek, po którym dyrektor szkoły ogłosił wyniki Międzyszkolnego Konkursu Gazetek Szkolnych. Nasza Gazetka nie wygrała, jednak nasz wysiłek również został nagrodzony. Otrzymaliśmy wyróżnienie, a wraz z nim drobną nagrodę.
Na koniec udaliśmy się do szatni, by założyć kurtki i wracać do domu.
D

Alicja w Krainie Czarów cz.1

Alicja w Krainie Czarów cz.2

poniedziałek, 10 maja 2010

Gocławski Balaton


Jeziorko Balaton znajduje się naprzeciwko naszej szkoły.
Pierwszy akwen w tym miejscu powstał około 1925 roku ze spiętrzenia wód Kanału Gocławskiego, był dłuższy i wyglądał inaczej. Z czasem został zaniedbany, odrodził się około 1975 roku przez pogłębienie wykopów pod budynki, które miały powstać wzdłuż kanału Gocławskiego, jednak przesączająca się z kanału do zagłębienia woda uniemożliwiła budowę trzech budynków. Dziś jezioro zajmuje powierzchnię 2,64 ha, posiada połączenie poprzez kanał Gocławski, jezioro Gocławskie i kanał Wystawowy z systemem wodnym Parku Skaryszewskiego. Nazwa Balaton pochodzi od nazwy największego jeziora Węgier, u południowych podnóży Lasu Bakońskiego.
Wiele osób po szkole chodziło tam, by miło spędzić czas na świeżym powietrzu. To niestety teraz jest niemożliwe, bowiem od jesieni zeszłego roku wokół jeziorka trwają roboty.
Po zakończeniu prac, jeziorko pozostanie miejscem spotkań towarzyskich i będzie przychodziło tam jeszcze więcej osób w różnym wieku, bowiem władze planują wybudować kawiarnię, boisko do piłki nożnej, place zabaw dla dzieci w różnym wieku. Pojawią się również mostki, tarasy pod wodą, pomnik Kota Niezależnego czy różne aleje. To niby dobrze i wiele osób będzie zadowolonych z tej przemiany. Być może będą tam organizowane festyny czy jakieś występy, bo pojawi się estrada. Inni nie są zadowoleni z tłoku i faktu, że to nie będzie już to samo, ,,ich’’ jeziorko, ale być może zmienią jeszcze zdanie, gdy pojawi się piękna zieleń. Nadal przecież będzie można spędzić miło czas, a nawet jeszcze milej, bo pojawi się dużo atrakcji. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Oto obrazek przedstawiający efekty pracy za pół roku:

czwartek, 6 maja 2010

Dlaczego nie mogę spojrzeć w lustro?

Coraz częściej możemy się spotkać z takim nurtującym pytaniem w naszej szkole, gdy po lekcji wychowania fizycznego zmęczone dziewczyny chcą poprawić makijaż i się uczesać, czy po prostu spojrzeć w lustro. Tymczasem nie mogą tego zrobić, gdyż go nie ma, więc mogą im pomóc tylko małe kieszonkowe lusterka, ale takie duże lustro jest o wiele lepsze.
Coś trzeba z tym zrobić...przecież nie do pomyślenia jest to, że dziewczyna nie może zwyczajnie poprawić swojego wyglądu po wf., nie ma jak, ponieważ kieszonkowe lusterka są za małe. Po co w ogóle łazienki przy szatniach żeńskich. skoro nie ma tam lustra. Lustro sporo znaczy dla nastolatki. Dlatego warto o tym pomyśleć, bo lustro to sprawa niezbędna w damskiej łazience.

środa, 5 maja 2010

Zimowe wakacje

W te ferie zimowe byłam w Zakopanem. Z reguły w wolne dni korzystam ze śniegu i jeżdżę na nartach. W tym roku było inaczej. Prawie w ogóle nie chciało mi się jeździć. Robiłam ciekawsze rzeczy.

Zima w górach jest piękna. Non stop wędrowałam i podziwiałam piękno przyrody. Głownie doliny, Chochołowską, Białego, Strążyską.

Może zacznę od Doliny Chochołowskiej. Po pierwsze jest piękna i bardzo długa. Do schroniska, w jedną stronę jest aż dziewięć kilometrów.
Nam to nie przeszkadzało, do doliny poszłam z siostrą i babcią. Pomimo mrozu i długiej drogi nie zrezygnowałyśmy ze spaceru.

Wyruszyłyśmy około jedenastej. Miałyśmy wielkie szczęście, gdyż była piękna pogoda. Widziałyśmy wszystkie góry. Na trasie było też dużo innych turystów( korzystali z pięknej pogody).
Podczas wędrówki oglądałyśmy niesamowite widoki(nigdy nie byłam w dolinie, jak jest słońce): zamarznięte wodospady, drzewa przysypane śniegowym puchem, aktywne potoki i strumienie. Było także dużo kuligów(biedne konie:)
Kiedy doszłyśmy do schroniska, była druga po południu. Byłyśmy odrobinę zmęczone, ale bardzo głodne. Zjadłyśmy, odpoczęłyśmy i obeszłyśmy schronisko. Po trzeciej zaczęłyśmy wracać. Po drodze odwiedziłyśmy kapliczkę, gdzie według legendy brał ślub Janosik. W drodze powrotnej było więcej widoków, ponieważ zachodziło powoli słońce i wszystko było tak pięknie oświetlone. Około piątej byłyśmy już przy parkingu. Zmarzłyśmy, zbliżał się wieczór.
I tak zakończyła się nasza wędrówka po Dolinie Chochołowskiej.

Kolejną, była Dolina Strążyska.

Dzień się zaczął normalnie. Wstałyśmy, babcia postanowiła, że zrobimy sobie spacer.
Tak jak poprzednio wyruszyłyśmy około jedenastej. Tym razem dziadek nas nie musiał podwozić, bo z naszego hotelu było dwadzieścia minut do parkingu przy wejściu na trasę. Przed dwunastą byłyśmy już na trasie. Nie było tam wielu turystów, gdyż ta dolina jest o wiele mniejsza od Doliny Chochołowskiej.
Zaczęłyśmy iść drogą pod Reglami. Stamtąd było widać trasę narciarską i Zakopane.
Droga była bardzo wąska i śliska, no ale przez pół godziny doszłyśmy do kasy biletowej przy wejściu do Doliny Kościeliskiej, gdzie było już więcej ludzi, nawet wycieczka szkolna.
Kupiłyśmy bilety i weszłyśmy na trasę. Do schroniska była godzina drogi.
Widoki w tej dolinie były zupełnie inne niż w Chochołowskiej. Nie było widać tylu szczytów, ponieważ las był bardzo wysoki. I tak było cudownie. Zamarznięte wodospady. Po oblodzonej skale wspinał się jakiś mężczyzna, oczywiście z zabezpieczeniem.
Po godzinie byłyśmy już w schronisku albo raczej przy. Schronisko było bardzo małe, ale bardzo przytulne.
Z schroniska było widać góry. Mnie i mojej siostrze spodobały się tak bardzo, że stwierdziłyśmy iż Dolina Strążyska jest najpiękniejsza.
Oczywiście zjadłyśmy, napiłyśmy się gorące czekolady.
Po godzinie zaczęłyśmy wracać. Jak szłyśmy do doliny, to miałyśmy jeszcze później iść do Zakopanego, ale byłyśmy już tak zmarznięte, że zadzwoniłyśmy do dziadka i wróciłyśmy do domu.

Ostatnią była dolina Białego

W tej dolinie miałyśmy najwięcej przygód. Wyszłyśmy o tej samej godzinie co zawsze. Przeszłyśmy drogą pod Reglami, tym razem dłużej, gdyż dolina białego była dalej. Tym razem nie dość, że było zimno, to jeszcze nic nie było widać. No ale poszłyśmy, bo był to nasz ostatni dzień w górach.
Tak jak poprzednio trzeba było trzeba kupić bilety. Kupiłyśmy i poszłyśmy.
Nasze plany były takie, przejść się kawałek doliną i wrócić.
Szłyśmy i szłyśmy. Ta dolina była inna niż pozostałe, bo szło się tak jakby wąwozami, niesamowite widoki. Dolina Białego została tak nazwana nie przez przypadek. Została tak nazwana, gdyż jak się patrzy na strumienie jest takie zjawisko białej wody(spód jest biały)
Szłyśmy już godzinę, kiedy babcia chciała wracać. Od razu się sprzeciwiłyśmy. Chciałyśmy iść dalej, gdyż z Doliny Białego można przejść do Doliny Strążyskiej. Po długich namowach babcia się w końcu zgodziła. No to zaczęłyśmy iść dalej. Im dalej tym ciężej, gdyż droga prowadziła cały czas w górę. Było stromo i ślisko, ale dałyśmy radę. Kiedy weszłyśmy na górę, trzeba było Jeszcze zejść, a droga była węższa, bardziej śliska. Dlatego wszystkie zjeżdżałyśmy w kuckach na butach, aż dojechałyśmy do schroniska. Kiedy je zobaczyłam byłam tak szczęśliwa, że się wzruszyłam. W schronisku zjadłyśmy i zaczęłyśmy wracać.

I tak się skończyły wędrówki po dolinach w tym roku.

J i M C

niedziela, 25 kwietnia 2010

SPRAWA DZIEDZIŃCA

Od jakiegoś czasu zastanawiam się, po co jest ten dziedziniec szkolny, skoro jest on tak naprawdę niedostępny dla uczniów?
Rozmawiałam z wieloma uczniami naszej szkoły i stwierdzili, że przydałoby się takie miejsce w szkole, gdzie byłaby możliwość posiedzenia sobie na ławce, poplotkowania, pomarzenia trochę o zbliżających się wakacjach, czy po prostu zaczerpnięcia trochę świeżego powietrza i uwolnienia się od szkolnej monotonii, bo przecież jest tak piękna pogoda, że aż szkoda siedzieć wciąż w budynku. Najlepszym takim miejscem byłby właśnie dziedziniec szkolny.
Na zewnątrz mogłaby być ochrona i nauczycielski dyżur, żeby później nie okazywało się, że uczniowie uciekają przez niego ze szkoły na przerwach.
W sumie także i boisko powinno być dostępne na przerwach w ciepłe dni, aby można było pograć w siatkę czy kosza, lub posiedzieć sobie pod drzewem w cieniu. Najbardziej chodzi mi jednak o ten dziedziniec.
W wielu warszawskich gimnazjach są właśnie takie miejsca, gdzie podczas przerw można spędzać czas na powietrzu.
Fajnie by było, gdyby coś takiego było również i u nas.

czwartek, 1 kwietnia 2010

Prima Aprilis

Prima Aprilis inaczej Dzień Żartów jest to obyczaj związany z pierwszym dniem kwietnia.
Polega on na robieniu żartów, celowym wprowadzaniu w błąd, konkurowaniu w próbach sprawienia, by inni uwierzyli w coś nieprawdziwego. Tego dnia w wielu mediach pojawiają się różne żartobliwe informacje. W Wielkiej Brytanii nazywany jest Dniem Głupca ("April Fool's Day" lub "All Fool's Day"), a we Francji Dniem Ryby. Zwyczaj ten pochodzi ze starożytnego Rzymu.

Grecy wiążą historię tego dnia z mitem o Demeter i Persefonie. Persefona miała zostać porwana do Hadesu na początku kwietnia. Matka Demeter, szukając jej, kierowała się echem głosu córki, ale echo ją zwiodło.
Chrześcijaństwo wiąże prima aprilis z Judaszem Iskariotą. Miał się on urodzić właśnie pierwszego kwietnia i dlatego dzień ów kojarzył się z kłamstwem, obłudą, fałszem i nieprawdą.
Jednak dziś ludzi kojarzą 1 kwietnia raczej miło. Pomimo wielu dowcipów i żartów śmieją się z siebie nawzajem, nie żywiąc urazy. Sama wiele razy nabierałam rodzinę i przyjaciół na drobne, raczej nieszkodzące rzeczy, sama tez byłam nabierana, jak to osoba kiedyś naiwna.
Prima Aprilis na świecie.
Geneza: W 1235 roku sobór we Francji ustanowił datę 25 marca jako "święto Zwiastowania". Pomimo, iż kalendarzowy 1. dzień nowego roku wypadał 1 stycznia, często, w wielu krajach np. Wielkiej Brytanii to właśnie dzień Zwiastowania NMP obchodzony był jako początek nowego roku. Prezenty noworoczne otrzymywano 1 kwietnia. Zwyczaj ten trwał do połowy szesnastego wieku czyli do reformy kalendarza. Obchodzono go w bardzo podobny sposób jak obecnie z przyjęciami i tańcami.
W roku 1562, papież Grzegorz XIII wprowadził nowy kalendarz dla świata chrześcijańskiego, nowy rok przypadał na pierwszy stycznia. Jednakże, byli ludzie, którzy nie słyszeli lub nie wierzyli w zmianę daty. Nadal obchodzili nowy rok pierwszego kwietnia. Inni w tym dniu robili im kawały i nazywali ich "kwietniowymi głupcami".
W krajach hiszpańskojęzycznych 28 grudnia obchodzony jest Día de los Santos Inocentes jako katolickie święto Dzień Niewiniątek. Jest on okazją do żartów i kawałów, jest odpowiednikiem prima aprilis.
Prima Aprilis w Polsce.
Obyczaj ten dotarł do Polski z Europy Zachodniej przez Niemcy w epoce nowożytnej. Upowszechnił się w Rzeczypospolitej w XVII w., w podobnej formie, w jakiej występuje do dzisiaj. Pierwszy kwietnia poświęcano opowiadaniu zmyślonych historii, robieniu przeróżnych dowcipów i naigrawaniu się z naiwnych, bądź nieostrożnych ludzi. Dzień ten uważano za niepoważny i starano się nie robić w nim żadnych ważnych rzeczy. Przeświadczenie to przeniknęło nawet do najwyższych kręgów państwowych – przykładowo sojusz antyturecki z Leopoldem I Habsburgiem podpisano 1 kwietnia 1683, ale antydatowano go na 31 marca, aby na dokumencie nie widniała data prima aprilis.
Z robieniem psikusów przez dzieci w wieku szkolnym związany był w niektórych regionach także 12 marca – dzień św. Grzegorza, patrona uczących się. Obyczaj ten nosił nazwę gregorianek lub gegołów.

Jednym z większych żartów Prima Aprilis był Jowiszowo-Plutonowy efekt grawitacyjny Patrick’a Moore’a dla stacji radiowej BBC.
1 kwietnia 1976 roku Moore ogłosił na antenie stacji radiowej, iż o godzinie 9:47 nastąpi koniunkcja dwóch planet, Jowisza i Plutona, którego skutki odczuwalne będą na całej Ziemi. Kiedy Pluton schowa się za Jowiszem, obie planety wytworzą niezwykle wielką siłę grawitacyjną, która zmniejszy grawitację ziemską. Jeśli słuchacze skoczyliby o tej godzinie, zaczęliby lewitować. Tuż po 9:47 setki słuchaczy zadzwoniło do radia, aby podzielić się swoimi wrażeniami z zaobserwowanego efektu Jowiszowo-Plutonowego. Wiele osób deklarowało, iż zaobserwowało znaczący spadek w sile grawitacji Ziemi. Jedna z kobiet nawet poinformowała stację, jakoby ona i jedenaścioro znajomych nagle uniosło się nad ziemią z krzesłami i zaczęło fruwać dookoła pokoju. Efekt przedstawiony przez Moore'a szybko został zdemaskowany jako żart prima-aprilisowy.
Jowisz posiada masę o dwa i pół razy większą niż wszystkie pozostałe planety Układu słonecznego razem wzięte, jednak niemożliwe jest by wytwarzana przez niego grawitacja znacząco wpłynęła na odczuwanie siły ciążenia na Ziemi.


A teraz Prima Aprilisowy dowcip…
Przed sądem oskarżony wyjaśnia, dlaczego zabił przechodnia:
- Jadę sobie spokojnie ulicą, nagle jakiś facet zatrzymuje mnie i mówi:
- Dawaj pieniądze!!
- Dlaczego? - pytam groźnie.
- Prima Aprilis!!
To ja mu naplułam w oko i mówię:
- Śmigus Dyngus!!
Wtedy on gasi papierosa na moim czole i mówi:
- Popielec!!
No więc ja go przydusiłem i mówię:
- Zaduszki!!

środa, 31 marca 2010

wtorek, 30 marca 2010

Dzień kiczowatej wiosny

Dnia 22 marca bieżącego roku w naszej szkole miało miejsce nietypowe wydarzenie – "Dzień kiczowatej wiosny”. W tym dniu dyrekcja wyjątkowo przeznaczyła trzy godziny lekcyjne na wspólną zabawę. Zadaniem uczniów było przygotowanie wiosennej fryzury, makijażu, okularów, plakatu, na którym miał być umieszczony wiersz napisany specjalnie na tą okazję oraz tradycyjnie przebranie się i udekorowanie sali. Wszytko odbyło się na piątej, szóstej oraz siódmej godzinie lekcyjnej, a ocenianie sal na ósmej.
Każda klasa była ozdobiona w inny sposób. Niektórzy postawili na tradycję na przykład ściany obklejone papierem i stosy siana walające się po podłodze, a inni postanowili spróbować czegoś nowego. Zdjęcia sal i uczniów upamiętniające całe wydarzenie można znaleźć w naszej galerii.
Dwie godziny w tym dniu został poświęcone na prezentacje strojów autorstwa uczniów z naszej szkoły, która odbyła się na holu D. Wszyscy z zapartym tchem obserwowali jak młodzież znów staje się małymi dziećmi nieznającymi pojęć typu „problem”, „obowiązek”, „test”, „kartkówka”, czy „Do odpowiedzi!”.
Wszystkie ruchy konkursowiczów były bacznie obserwowane przez komisję składającą się z samorządu szkolnego oraz nauczycieli. Po burzliwych dyskusjach i długich rozważaniach komisja ogłosiła swój werdykt.

Pierwsze miejsce zajęła klasa I b
Drugie miejsce zajęła klasa III e
Trzecie miejsce zajęła klasa II b

Serdecznie gratulujemy zasłużonym zwycięzcom i mamy nadzieję, że bawiliście się tak samo dobrze jak i my.
Negai

Tradycje wielkanocne

POLSKIE ŚWIĘTA WIELKANOCNE

Wielkanoc jest chrześcijańskim świętem. Upamiętnia pasję i Zmartwychwstanie Chrystusa. Czasem poprzedzającym święta jest wilki post. Rozpoczyna się w środę popielcową i trwa 40 dni. Tego dnia idziemy do kościoła. W czasie mszy kapłan posypuje wiernym głowę popiołem i czyni znak krzyża mówiąc „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” lub „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”. Popiół do posypywania głów tradycyjnie otrzymuje się przez spalenie palm poświęconych w ubiegłoroczną Niedziele Palmową. Tego dnia w kościele rozdawane są skarbonki wielkopostne.

Ciekawostki:
- Papież Jan Paweł II ogłosił Popielec dniem modlitwy o pokój na świecie.
-Środa Popielcowa nie obliguje wiernych do uczestniczenia w Mszy Świętej, a jednak kościoły są zazwyczaj pełne.
-W obrządku ambrozjańskim Wielki Post zaczyna się dopiero w pierwszy poniedziałek po Środzie Popielcowej.

AC

czwartek, 25 marca 2010

niedziela, 14 marca 2010

czwartek, 11 marca 2010

π samotności

Poniedziałek rano. Znowu zaspałem. To już chyba rytuał. Schodzę na dół. Zero życia. Mamy jak zawsze już dawno nie ma. Tata od tygodnia na jakimś zjeździe. Jedyne co motywuje mnie do życia, to słodki uśmiech i blask w oczach Kingi, który codziennie rano próbuje sobie wyobrazić. Wychodzę z domu. Jestem jak w transie, w transie miłości i zatracenia lub jak kto woli zapomnienia. Wchodzę do szkoły, zmieniam buty, wieszam kurtkę i wskakując po dwa stopnie, lecę na historię. Pukam, mówię przepraszam i kieruję się prosto na ostatnią ławkę. Z kompletnie obojętnym wyrazem twarzy nie zwracam na nikogo uwagi.
- Kasprzak znowu nie przygotowany, jak sądzę - to pani profesor, z wiadomych powodów nazywana panią, ale...
- Tak jest pani profesor, tylko błagam z całego serca, nie po nazwisku – śmiech. To wszyscy moi kumple, którym nawet do głowy nie przyjdzie, że ja już tego nie czuję. Nie mówię tego dla żartu, tylko z przyzwyczajenia. Po prostu zawsze muszę coś dodać i nie umiem zamilknąć w porę, to chyba moja wada, chociaż różnie mówią.
Istotnie Kamil - to już twój trzeci niedostateczny – powiedziała nauczycielka. Jak tak dalej pójdzie to będziesz powtarzał klasę. Prosiłam ostatnio, aby zajrzała tu twoja matka, czemu tego nie zrobiła?
- Pracuje, pani profesor, nie ma czasu – odpowiedziałem..
Zamilkła, a ja powracam do swoich spraw. Mam szczerze gdzieś, co robią moi rodzice i jestem stu procentowo pewien, że ze wzajemnością. Moja wyobraźnia zaczyna działać. Już widzę siebie rok później. Siedzę w ławce dokładnie obok miłości mojego życia. Ona uśmiecha się do mnie, pojawiają się jej śliczne dołki w kościach policzkowych. Ma na sobie tą cudowną niebieską sukienkę a jej malutki biały staniczek nieśmiało wystaje. Jeżeli to marzenie się spełni, to mogę powtarzać klasę nawet tysiąc razy, bylebym tylko mógł bez końca patrzeć na jej śliczny uśmiech. Dzwonek. Koniec marzeń. Teraz chemia i znowu szykuje się niedostateczny - może i lepiej.
Tłum uczniów wysypuje się z klas. Na korytarzu robi się ciasno i głośno. Nikt nie jest w stanie usłyszeć nawet swoich myśli. Ktoś ogłasza, że idzie do sklepu, ktoś relacjonuje jakiś numer z lekcji, jakaś dziewczyna opowiada, jak było na randce strasznie przy tym piszcząc i machając rękoma. Nagle widzę ją. Porusza się delikatnie i niewinnie. Jak zawsze jest otoczona swoimi przyjaciółkami, ale nie przeszkadza mi to. Zatrzymuje się. Chcę krzyknąć, zatrzymać ją, powiedzieć - cześć to ja Kamil, kocham cię od całych długich trzech lat - ale żaden dźwięk nie wydostaje mi się z ust. Stoję jak sparaliżowany. Ona jest coraz bliżej, już prawie czuję jej zapach, już prawie...Nie. Znów mnie minęła, nie obdarzając nawet przelotnym spojrzeniem. Już wiem, że nic z tego nie będzie. Przestaję o tym myśleć. Jak zawsze będę udawać, że wszystko jest w porządku, bo nie mam nawet z kim pogadać. Każdy potrzebuje się przecież komuś wygadać. A ja? Mam ciągle pracujących rodziców. W domu są chyba tylko w Boże Narodzenie. Rodzeństwa nie mam, tylko kumple. Oni są dobrzy na imprezę czy piwo, ale nie na zwierzenia. Znowu wrócę do pustego domu, posiedzę chwilę, bo dłużej nie wytrzymam. Zadzwonię po kogoś, zorganizuję posiadówkę, mecz czy coś, byleby nie siedzieć sam. Wiem, że moja samotność jest jak liczba π, ale i tak codziennie mam malutki cień nadziei, że coś się zmieni.

Weronika Dudkowska
Klasa IIIB
Gimnazjum nr 27 z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Orląt Lwowskich.
Opiekun: p. Krzysztof Dudkowski

środa, 10 marca 2010

Π Prawdy

Pojedyncze promienie słońca wpadające przez małe okno rozświetlały izbę delikatnym, plastycznym światłem. Jasne ściany optycznie powiększały pomieszczenie, w którym był Szymon. Siedział na drewnianej, porysowanej podłodze i myślał. Od niedawna rozważał sprawy związane z harmonią. Zastanawiał się, co powoduje, że każdy człowiek dąży do szczęścia i spokoju, do wewnętrznego ładu. Może jego myśli były spowodowane ostatnim spotkaniem z Szamanem? Szymon czuł się źle, był przygnieciony Tajemnicą Wiary. Bał się o niej myśleć, gdyż była to Wiedza Zakazana, znana tylko przez Szamanów oraz najwyższych kapłanów, którzy (według opowieści starca) nauczają w dalekich krajach.
Siedział nieruchomo, jakby wsłuchując się w ciszę, nie chcąc jej zmącić jakimkolwiek ruchem.
Wstał. Odruchowo otrzepał ubranie i podszedł do okna. Ogarnęło go dziwne uczucie, był zirytowany. Nagle chciał zmącić ciszę, przerwać harmonię, po prostu coś zrobić.
Otworzył okno. Pomieszczenie wypełniło się chłodem. Mężczyzna zamknął oczy i lekko rozchylił wargi, jakby chciał chłodnym powiewem zburzyć harmonię również we wnętrzu swojego ciała.
- Szymonie- nagle usłyszał czyjś głos - wyjdź, proszę.
Nie musiał się zastanawiać, do kogo należą wypowiadane słowa. Wiedział to już wcześniej, gdy osoba nabierała powietrza do płuc, chcąc coś powiedzieć. Szymon wziął głęboki wdech i otworzywszy drzwi swojego domostwa, stanął przed Szamanem. Starzec stał przed chatą w długiej, ciemnej szacie z nieznanego materiału, który niegdyś sprowadził z dalekich krajów. Z jego twarzy można było wyczytać, że jest zakłopotany i zmartwiony. Szymon wiedział, że o niego chodzi.
- Czy dobrze się czujesz? – zapytał starzec.
- Nigdy nie czułem się lepiej - odpowiedział mężczyzna uśmiechając się sztucznie. – Spójrz na tę trawę, słońce, spójrz na ludzi. Od razu widać, że nadchodzi wiosna. Jak można czuć się źle?
- Cieszę się – oznajmił po chwili Szaman i odszedł bez pożegnania.

Ta wizyta nie była dla Szymona dziwna. Spodziewał się jej. Znał Szamana i wiedział, że przyjdzie by sprawdzić, jak czuje się po zgłębieniu Tajemnicy. Zawsze troszczył się o nas, śmiertelników.
Wioska tętniała życiem. Ludzie miłowali się nawzajem, może dlatego, że nigdy nie zaznali nienawiści. Starzec zawsze pilnował, by w ich domach gościła miłość. Sformułował kilka Zasad, które miały pomóc w utrzymaniu równowagi. Ludzie bali się je złamać, gdyż nie znali pojęcia kary i bali się go. Szaman jednak wiedział, że Dobroć jest siostrą Zła. Prędzej, czy później, do tego raju na ziemi przybędzie Jego cząstka, która ogarnie całą Ziemię i jej ludzi. To było najgorsze.

Ciężar Tajemnicy ciągle rósł. Mężczyzna miał wrażenie, że któregoś dnia tak po prostu go przygniecie, pozostawiając po nim tylko kilka wspomnień w umysłach wieśniaków. Postanowił się pomodlić. Był największym wyznawcą Szamana, modlił się gorliwie i długo. Tak było również tego dnia.
Zbliżał się wieczór, a słońce powoli układało się do snu pozostawiając po sobie jeszcze słabą smugę ciepłego, miękkiego światła. Szymon wyjął spod łóżka zakurzoną książkę, którą niegdyś podarował mu starzec na znak miłości i szacunku. Nauczył go również czytać, by mężczyzna mógł w każdej chwili wrócić do tysięcy liter zapisanych na starym, pożółkłym już papierze.
Księga otworzyła się na jednej ze stron, które często przeglądał. Było tam zamieszczone sześć niezłomnych Zasad, które swego czasu sformułował Szaman, by utrzymać ład w wiosce.
1. Nie ufaj obcym ludziom, którzy mogą wyrządzić Ci krzywdę. Nie daj się zwieść, bądź silny. 2. Nie przekraczaj rzeki. 3. Nie zabijaj. – tak brzmiała połowa z Zasad, których miał przestrzegać każdy wieśniak. Szaman opowiadał o tym, że ludzie z dalekiego kraju wierzą w coś, czego istnienia nie da się udowodnić. Nazwali to Bogiem. Bóg zesłał na Ziemię przykazania, których ludzie muszą przestrzegać, by dostąpić zbawienia. Starzec uznał, że to dobry pomysł i zwyczajnie ściągnął, a my wiedzieliśmy, że to jest Dobre.
Gdy słońce usnęło, Szymon wyszedł z chaty i udał się na spacer brzegiem rzeki. Często to robił, lubił czuć się blisko granicy. Miał wtedy dwa pragnienia: przedostać się na drugi brzeg i zgłębić Tajemnicę Lasu oraz pozostać wiernym przykazaniom i być silnym. Ten spacer był dla niego sprawdzianem. Szymon więc często się sprawdzał. Gdy szedł w kierunku rzeki, mijał dom jednej z jego dobrych znajomych. Była żoną jego najlepszego przyjaciela, a na imię miała Ita. Siedziała przed domem, wpatrując się w gwiazdy tak namiętnie, jakby były literami tworzącymi frapującą powiastkę na niebie. Jednak Ita nie potrafiła czytać.
Szymonowi wydawało się, że kobieta spojrzała na niego, lecz gdy odwrócił się do niej, nadal patrzyła w gwiazdy.


Pukanie, a wręcz walenie do drzwi, wybudziło mężczyznę z głębokiego snu. Słońce również się budziło, jednak powoli, nigdzie się nie spiesząc. Przetarł oczy, wstał i udał się do drzwi, by sprawdzić, kogo niesie o tej porze. Gdy odchylił je lekko, zauważył, że przybyła do niego Ita. Przez głowę przemknęła mu niepokojąca myśl, że stało się coś złego. Otworzył drzwi na oścież i zaprosił kobietę do środka. Była zdenerwowana, wręcz kipiała gniewem. Wyglądała, jakby chciała wyjąć z kieszeni nóż i wbić go w klatkę piersiową Szymona. Wpatrywała się w niego bladoniebieskimi oczami, sprawiając, że po ciele mężczyzny przebiegał straszliwy dreszcz. Żadne z nich nie wydobyło z siebie słowa, w izbie panowała cisza, a słychać było tylko ciężki oddech Ity.
- Moje owce… Zabiłeś moje owce! – wykrzyknęła kobieta, rzucając się na mężczyznę z pięściami. Szymon jednak był silniejszy i łapiąc kobietę za nadgarstki, zaczął ją uspokajać.
- Nie dotknąłem żadnej z Twoich owiec. Nie byłem nawet w Twoim ogrodzie!
- Widziałam, jak kręciłeś się tam wczoraj w nocy! Przeczuwałam, że stanie się coś złego. Wyszłam przed dom i przesiedziałam na ganku całą noc, pilnując porządku. Jednak Tobie udało się zabić moje owce! – Ita denerwowała się coraz bardziej, próbując wyrwać się z silnego uścisku mężczyzny.
- Opanuj się, kobieto! – powiedział głośno Szymon, po czym mocno pchnął niewiastę przed siebie. Nie chciał tego robić, nagle ogarnęło go uczucie, że zrobił coś, czego nie zrobił nikt inny. Jeszcze nigdy nie doświadczył takiego wrażenia. –Przepraszam. – wyszeptał, po czym odwrócił się.
Zamknął oczy, jakby to miało pomóc mu w odreagowaniu. Nagle poczuł przeszywający ból w plecach. Upadł na podłogę, tracąc na chwilę kontakt ze światem. Gdy udało mu się przewrócić na plecy, co było bardzo bolesne, ujrzał stojącą nad sobą zapłakaną kobietę. Z wielkim trudem wstał, po czym spojrzał Icie głęboko w oczy.
- Przepraszam - wyszeptała.
Szymon uderzył ją w twarz. Na początku lekko. Gdy zrobił to pierwszy raz, poczuł chęć powtórzenia uderzenia i wymierzył kobiecie drugi cios. Po chwili Ita upadła, a mężczyzna zaczał ją kopać, sprawiając jej dotkliwe obrażenia. Zachowywał się, jakby wpadł w szał, głośno krzyczał, zadając przy tym ból swojej przyjaciółce.

Kobieta czuła się fatalnie. Z jej ust i nosa sączyła się gęsta krew. Czuła na sobie dziesiątki jeszcze niewidocznych siniaków. Każde kopnięcie dostarczało jej boleści, lecz teraz przestała je odczuwać. Wiedziała, że jej Kamień Życia skruszył się. Czuła każdy krok śmierci, która stąpała ku niej coraz pewniej. To był koniec.

Szymon wybudził się z morderczego szału i spojrzał na swoje dłonie, które przed chwilą wyrządziły tak wiele Zła. Swój wzrok przeniósł na kobietę leżącą na jego drewnianej podłodze w kałuży krwi. Wiedział, że musiał coś z nią zrobić. Po jego policzku spłynęła samotna łza. Mężczyzna nigdy wcześniej nie płakał. Był szczęśliwy. Teraz wiedział, że nadszedł czas, gdy Dobro musi zrównoważyć się ze Złem. Lecz dlaczego on?
Czarownik zawsze powtarzał, że myśli, które przychodzą do głowy jako pierwsze, zawsze są najlepsze. Zatrwożony mężczyzna pomyślał o wrzuceniu ciała kobiety do wody, więc postanowił udać się nad rzekę. Był zdezorientowany, ledwo trzymał się na nogach. Pod wpływem strachu i poczucia winy zrobił się blady. Podniósł Itę i wybiegł z chaty. W duchu dziękował, że była wczesna godzina, ponieważ o tej porze ludzie śpią i nikt nie kręci się po wiosce.
Mimo to mężczyzna biegł. Gdy dotarł na miejsce zapłakał cicho i położywszy kobietę na Ziemi, zepchnął ją do wody. Chciał to zrobić jak najszybciej, chciał obudzić się z tego koszmarnego snu.


- Wiesz, cieszę się, że wszystko wróciło do normy. Minął rok, od kiedy zginęła Ita. Wciąż jednak nie wiemy, co stało się naprawdę. Może to i lepiej – powiedział Szaman pewnego wiosennego południa, gdy siedział z Szymonem na ganku jego chaty.
- Może to i lepiej – powtórzył mechanicznie Szymon, wpatrując się ze skupieniem w jeden punkt na Ziemi.
- Jak się czujesz?
- Niezbyt dobrze. Myślę, że gorączka wraca. Czy mógłbym udać się na spoczynek? Czuję coś tu, w środku- powiedział mężczyzna, ręką wskazując miejsce, w którym znajduje się serce.
- Tak, idź. Przyjdę wieczorem.

Nie tylko Szaman przyszedł wieczorem do chaty Szymona. Byli tam także wieśniacy. Oczywiście nie wszyscy, gdyż nie zmieściliby się w tym małym domku. Ludzie wiedzieli, że Kamień Życia mężczyzny skruszył się. Kobiety płakały, a mężczyźni stali ze spuszczonymi głowami, modląc się. Gdy wszyscy rozeszli się do domów, starzec usiadł wygodnie przy łóżku chorego i wpatrywał się w niego.
- Pier – powiedział cicho mężczyzna.
- Tak? – odpowiedział Szaman, jakby ożywiając się.
- Ita nie zaginęła.
- Wiem.
- Zabiłem ją, łamiąc przy tym dwie Zasady. Nie chciałem tego zrobić. Coś mi kazało.
- Wiem.
- Przyszła i oskarżyła mnie o zabicie owiec, ale ja tego nie zrobiłem…
- Wiem– po raz trzeci powtórzył Szaman ze stoickim spokojem.
- Skąd to wiesz? – zapytał z trudem zdziwiony człowiek.
- Szymonie, od początku wiem, że to Ty. Wiedziałem już wtedy, gdy zdradzałem Ci Tajemnicę Wiary. Jesteś moim największym wyznawcą, Twoja wiara jest bardzo silna, więc to właśnie z Tobą postanowiło zmierzyć się Zło. Poddałeś mu się, lecz to zrozumiałe, bowiem nic innego nie mogłeś zrobić. Prędzej, czy później, dopuściłbyś się innego złego czynu. Zboczyłeś na moment z Dobrej Drogi, jednak wiedziałem, że wrócisz. Wiedziałem też, że przyznasz się do swojego czynu, gdyż człowiek jest istotą, która idzie za Prawdą. Prawda jest jedna, niezmienna i stała. Każdy człowiek czuje, że musi przy niej trwać, nawet, gdy przez chwilę znajdzie się na innej Ścieżce Życia. Umrzesz, jak każda inna istota ludzka i wiesz, że zdarzy się to niedługo. Nie martw się jednak, Twoje oczy nie po raz ostatni widzą ludzi. Przez cały czas będziesz się im przyglądać pilnując, by trwali przy Prawdzie – powiedział Szaman.
Uśmiechnął się, po czym opuścił chatę mężczyzny.


Szymon siedział i wpatrywał się w Ziemię. Była prawie okrągła, zielononiebieska i ogromna. Nie tak duża, jak Jowisz, którego miał za plecami, jednak również okazała. Zatrzepotał skrzydłami, ponieważ uwielbiał to robić. Czuł się wtedy bardzo potężny. Był na najniższym szczeblu Drabiny, miał jednak doświadczenie z ludźmi. Sam Archanioł podziwiał go za jego wiedzę.
Szymon sprawował pieczę nad zabieganymi ludźmi, którzy czasem nawet nieświadomie, przeczyli Prawdzie. Za każdym razem dziwił się, że jest ich tak dużo.
Pomagał ludziom wrócić na Dobrą Drogę, gdy popełniali błędy. Pomagał im zrozumieć, że Prawda jest jedna, stała i niezmienna.

I P

piątek, 5 marca 2010

Jak π

Miłość. Siedzisz na ławce w parku, wokół ciebie tańczą kolorowe ptaki, śpiewając w ekstatycznym uniesieniu. Żwirowanymi ścieżkami krążą emeryci i matki z dziećmi, upajając się pierwszymi promieniami wiosennego słońca. Wszystko budzi się do życia. Zamykasz oczy i wciągasz rześkie powietrze do płuc. Kiedy ponownie je otwierasz, na ławce obok siedzi para młodych ludzi w czułym uścisku. Zamiast błądzić spojrzeniami po regenerującym się po podłej zimie parku, patrzą sobie w oczy. Nawet z tej odległości jesteś w stanie wyczuć przepływającą między nimi wibrującą elektryczność, ich tęczówki błyszczą figlarnie. Na twoich ustach pojawia się ciepły uśmiech, kiedy ich wargi w końcu się spotykają. Para trwa w tym przepełnionym uczuciem uścisku jeszcze przez długi czas, nie ma ani grama nachalności czy nadmiernej ekspansji w ich zachowaniu. Spójrz, miłość. Coś pięknego, a zarazem niezmiennie szalonego. Jest rzeczą skomplikowaną, choć jej istnienie jest niepodważalnie proste. Żeby ją odnaleźć, trzeba naprawdę się namęczyć, jest nieprzewidywalna. Kiedy obserwujesz parę ukrytą w jej otoczce, we własnej bańce przepełniającego szczęścia, czujesz, jakby i tobie spływało jej trochę na serce. Mimo wszelkich przeciwności losu, mimo swej zmiennej natury, miłość jest rzeczą wiecznie obecną w ludzkim życiu. Nieodłączną. Stałą. Jak π.


Nienawiść. Spokojnie kryjesz się w cieniu rozłożystego dębu przed palącą mocą promieni letniego słońca. Powietrze faluje w oddali pod ich ciężarem. Wysoko w koronie drzew ćwierkają cicho jakieś ptaki, najwyraźniej mające niedaleko w planach śmierć z pragnienia. Uśmiechasz się lekko na widok biegnącego po ścieżce, widocznie zafascynowanego czymś dziecka i pędzącego za nim, przepoconego rodzica. Nagle twoje spojrzenie przyciąga znajoma młoda para, ich twarze jednak bardziej przypominają w tej chwili maski groteskowej wręcz furii, niż ludzkiego zwierciadła duszy. Wciąż czuć między nimi tę elektryczność, teraz jednak jest ona porażająca w swej negatywnej intensywności, bardziej przypominając burzowe gromy. Ich wrogie emocje przeplatające się ze sobą w niewiarygodnym huraganie uczuć wydawały się jeszcze dodatkowo podkręcać temperaturę. Kucasz w cieniu drzewa całkowicie dla nich niewidoczny. Zaślepieni przez gniew, wiedzą jedynie, jak w tej chwili używać swych narządów mowy. Przeszywające krzyki niosą się echem po parku, emeryci i matki z dziećmi omijają dwoje z daleka jak najszybciej, jakby w jakiś sposób mogli zainfekować ich swą wzajemną antypatią. Ty jednak patrzysz, na twoich oczach kruszy się miłość, zdziera swą upojną maskę, ukazując potworne oblicze nieuchronnej nienawiści. Tak samo silnej i tak samo niszczącej psychicznie. Spójrz, nienawiść. Okrutny kaprys losu. Tak zbliżona do swej siostry miłości, a jednak zupełnie przeciwna, choć tak samo silna, trzymająca w swych okrutnych okowach, w żelaznym uścisku. Igraszka życia, będąca kolejnym nieodłącznym elementem egzystencji ludzkiej. Tak samo żywiołowa, wybuchowa niczym wulkan, rozpływająca się po doświadczającym jej niczym ciężki płaszcz czystej furii. Stopniowo ogarniająca umysł, niczym śmiercionośny jad. Autodestrukcyjna. Stała. Jak π.


Radość. Przechadzasz się parkową ścieżką, a gładkie promienie jesiennego słońca obmywają twą twarz w geście bezosobowej afekcji. Płaskie obcasy twych butów klikają o świeżo wybrukowaną alejkę. Rozglądasz się melancholijnie naokoło, zewsząd otaczają cię ciepłe barwy jesiennej nostalgii. Wszystko się zmienia, przechodzi swą nieodłączną metamorfozę, obumiera, aby potem narodzić się na nowo. Mroźny wiatr, niosący za sobą groźną obietnicę zbliżającej się zimy przewiewa papierowe śmieci między twoimi stopami; podnosisz kołnierz swego prochowca, okrywając szyję przed jego zgubnym oddziaływaniem. Gdy unosisz wzrok, twoje spojrzenie pada na przechodzącą obok parę. Po kilkusekundowych oględzinach rozpoznajesz chłopaka, którego zapewne miałeś okazję obserwować w trakcie jednych z najbardziej emocjonalnych chwil jego życia. Czujesz, jakby był ci w jakiś niezrozumiały sposób bliski, choć pewnie nie wie nawet o twoim istnieniu. Zwieszająca się z jego ramienia dziewczyna jest ci jednak obca. Jej marchewkowo rude włosy wystające spod wełnianej czapki idealnie współgrają z jesiennym krajobrazem. Oboje śmieją się głośno i serdecznie, wymieniając pełne nieskończonej radości spojrzenia. Ich gesty są pełne bliskiej afekcji. Szczęście zostawia swój ślad, gdzie tylko postaną ich stopy. Unosisz brew i kręcisz głową, podczas gdy delikatne macki radości próbują dyskretnie objąć twe serce. Wspaniałe, zaraźliwe uczucie. Swą mocą potrafi zmienić wszystko. Spójrz, radość. Coś niesamowitego, wręcz żywego w swej intensywnej emocjonalności. Pamiętasz czasy, kiedy i ty pozostawałeś pod wpływem jej gwałtownej optymistyczności? Niewiarygodne uczucie, dzięki któremu zwykły człowiek ma szansę urosnąć we własnych oczach do niebotycznych rozmiarów, potrafi dostać skrzydeł i unosić się nad ziemią w obłoku szczęścia. Potrafi nadać czemuś całkiem przeciętnemu krzykliwie kolorowego wydźwięku, uderza w nas w przeróżnych momentach, sprawiając, że nasze życie w jednej sekundzie staje się zapierająco dech w piersiach piękne. Jest równie nieujarzmiona jak destrukcyjna nienawiść i upojna miłość, skacze niczym szalony klaun, równie głośna i absorbująca. Równie nieodłączna, będąca nieporuszonym od wieków elementem ludzkiej egzystencji. Kolorowa. Stała. Jak π.


Smutek. Spoglądasz błyszczącymi oczyma w górę, gdzie zza chmur wyłania się słabe światło zimowego słońca. Odgarnięty w zaspy śnieg leży przy parkowym chodniku niczym wielkie lodowe bestie, lada chwila mające powrócić do życia. Mrużąc lekko oczy od wszechogarniającej bieli, poprawiasz szalik, zaciskając go ciaśniej wokół szyi. Twoja czerwona czapka wyróżnia się na tle bijącego swą jasnością po oczach śniegu. Morderczo zimny wiatr powiewa twym płaszczem, kiedy ruszasz w kierunku wyjścia z parku. W pewnym momencie jednak twe spojrzenie pada na tak znajomą, a zarazem tak obcą twarz, zmienioną w niekończącą się maskę skrytego, zakorzenionego głęboko cierpienia. Związane w skromny kucyk włosy dziewczyny powiewają na wietrze, ich niegdyś intensywny brązowy kolor wyblakł i stał się nie więcej, jak tylko kolejnym elementem szarego krajobrazu, nie wyróżniając się niczym spośród tła. Kiedyś promieniująca wewnętrznym pięknem osoba zamieniła się w swój dosłowny wrak. Patrzysz, jak powłóczy smętnie nogami, przykurcza ramiona, jakby dźwigała na nich niewiarygodne brzmię sięgającego najdalszych zakątków jej istnienia smutku. Przejmującego do szpiku kości, mrożącego krew w żyłach, odbierającego ostatnie pozostałości chęci. Jej oczy są tak przeraźliwie puste, że natychmiast odwracasz wzrok. Bijący z nich nostalgiczny smutek jest dla ciebie nie do zniesienia. Nie potrafisz patrzeć, jak kiedyś pełna tak gorących, przepełnionych uczuciem emocji osoba zamienia się w przytłoczoną własną egzystencją, żałosną istotę. Strzępek swej dawnej świetności. Boli cię serce, kiedy obserwujesz to wszystko. Spójrz, smutek. Nieodwracalny fragment życia każdego z nas. Od zawsze, na zawsze. Paraliżujący swym istnieniem, odbierający wszystko, przenikający do najdalszych części naszej psychiki, wypełniający nas nieograniczoną obojętnością. Wypierający ze wszystkiego, nikczemny i niszczący doszczętnie od środka. Całkowicie niezmienny i bezosobowy. Doświadczając go ma się wrażenie, że już nic nigdy nie będzie w stanie go przezwyciężyć. Powoli wykańcza, zamieniając nawet najbardziej rozgorzałą emocjonalnie osobę w przeraźliwie mroźny kawałek lodu, zaczynając od serca i rozprzestrzeniając swe śmiercionośne maski nieskończoności. Smutek to okrutna rzecz, pełna gryzącej zjadliwości i trudna do zrozumienia. Zimna. Stała. Jak π.

2.19, Warszawa, 5 marca 2010
A Ż

Info dla klas trzecich !!!

Informacji o rekrutacji do szkół ponadgimnazjalnych możecie szukać tutaj:

http://www.edukacja.warszawa.pl/tag.php?q=rekrutacja%20ponadgimnazjalne

Ten sam link znajduje się z lewej strony ekranu w "przydatnych linkach".

sobota, 23 stycznia 2010

Kurs salsy podczas zimy w mieście !!!

Kliknij, by powiększyć.

wtorek, 19 stycznia 2010

Zima w mieście 2010 - zapraszamy.

Kliknij żeby powiększyć.

wtorek, 5 stycznia 2010

Wyniki konkursu świątecznego 2009.

Kliknij poniżej, by powiększyć.