czwartek, 11 marca 2010

π samotności

Poniedziałek rano. Znowu zaspałem. To już chyba rytuał. Schodzę na dół. Zero życia. Mamy jak zawsze już dawno nie ma. Tata od tygodnia na jakimś zjeździe. Jedyne co motywuje mnie do życia, to słodki uśmiech i blask w oczach Kingi, który codziennie rano próbuje sobie wyobrazić. Wychodzę z domu. Jestem jak w transie, w transie miłości i zatracenia lub jak kto woli zapomnienia. Wchodzę do szkoły, zmieniam buty, wieszam kurtkę i wskakując po dwa stopnie, lecę na historię. Pukam, mówię przepraszam i kieruję się prosto na ostatnią ławkę. Z kompletnie obojętnym wyrazem twarzy nie zwracam na nikogo uwagi.
- Kasprzak znowu nie przygotowany, jak sądzę - to pani profesor, z wiadomych powodów nazywana panią, ale...
- Tak jest pani profesor, tylko błagam z całego serca, nie po nazwisku – śmiech. To wszyscy moi kumple, którym nawet do głowy nie przyjdzie, że ja już tego nie czuję. Nie mówię tego dla żartu, tylko z przyzwyczajenia. Po prostu zawsze muszę coś dodać i nie umiem zamilknąć w porę, to chyba moja wada, chociaż różnie mówią.
Istotnie Kamil - to już twój trzeci niedostateczny – powiedziała nauczycielka. Jak tak dalej pójdzie to będziesz powtarzał klasę. Prosiłam ostatnio, aby zajrzała tu twoja matka, czemu tego nie zrobiła?
- Pracuje, pani profesor, nie ma czasu – odpowiedziałem..
Zamilkła, a ja powracam do swoich spraw. Mam szczerze gdzieś, co robią moi rodzice i jestem stu procentowo pewien, że ze wzajemnością. Moja wyobraźnia zaczyna działać. Już widzę siebie rok później. Siedzę w ławce dokładnie obok miłości mojego życia. Ona uśmiecha się do mnie, pojawiają się jej śliczne dołki w kościach policzkowych. Ma na sobie tą cudowną niebieską sukienkę a jej malutki biały staniczek nieśmiało wystaje. Jeżeli to marzenie się spełni, to mogę powtarzać klasę nawet tysiąc razy, bylebym tylko mógł bez końca patrzeć na jej śliczny uśmiech. Dzwonek. Koniec marzeń. Teraz chemia i znowu szykuje się niedostateczny - może i lepiej.
Tłum uczniów wysypuje się z klas. Na korytarzu robi się ciasno i głośno. Nikt nie jest w stanie usłyszeć nawet swoich myśli. Ktoś ogłasza, że idzie do sklepu, ktoś relacjonuje jakiś numer z lekcji, jakaś dziewczyna opowiada, jak było na randce strasznie przy tym piszcząc i machając rękoma. Nagle widzę ją. Porusza się delikatnie i niewinnie. Jak zawsze jest otoczona swoimi przyjaciółkami, ale nie przeszkadza mi to. Zatrzymuje się. Chcę krzyknąć, zatrzymać ją, powiedzieć - cześć to ja Kamil, kocham cię od całych długich trzech lat - ale żaden dźwięk nie wydostaje mi się z ust. Stoję jak sparaliżowany. Ona jest coraz bliżej, już prawie czuję jej zapach, już prawie...Nie. Znów mnie minęła, nie obdarzając nawet przelotnym spojrzeniem. Już wiem, że nic z tego nie będzie. Przestaję o tym myśleć. Jak zawsze będę udawać, że wszystko jest w porządku, bo nie mam nawet z kim pogadać. Każdy potrzebuje się przecież komuś wygadać. A ja? Mam ciągle pracujących rodziców. W domu są chyba tylko w Boże Narodzenie. Rodzeństwa nie mam, tylko kumple. Oni są dobrzy na imprezę czy piwo, ale nie na zwierzenia. Znowu wrócę do pustego domu, posiedzę chwilę, bo dłużej nie wytrzymam. Zadzwonię po kogoś, zorganizuję posiadówkę, mecz czy coś, byleby nie siedzieć sam. Wiem, że moja samotność jest jak liczba π, ale i tak codziennie mam malutki cień nadziei, że coś się zmieni.

Weronika Dudkowska
Klasa IIIB
Gimnazjum nr 27 z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Orląt Lwowskich.
Opiekun: p. Krzysztof Dudkowski